Motorsport  »  Sporty samochodowe  »  Rajd Dakar 2011, dzień 10: Wyznania zawodników
Rajd Dakar 2011, dzień 10: Wyznania zawodników

Rajd Dakar 2011, dzień 10: Wyznania zawodników

Krzysztof Hołowczyc (BMW X3 CC): - Zaczęliśmy bardzo szybko. Na pierwszych stu kilometrach zrobiliśmy dobry wynik, byliśmy cały czas za Stephanem Peterhanselem. Nagle zorientowaliśmy się, że nie mamy ładowania. Spokojnie stanęliśmy żeby zobaczyć, czy nie spadł pasek. Pasek był jednak na miejscu. Wtedy wiedzieliśmy, że spalił się alternator. Musieliśmy podjąć decyzję, czy czekać na samochód serwisowy T4, czy działać samemu. Dogonił nas dos Santos, który jedzie w zespole X-raid i nas ubezpiecza. Wymyśliłem, że możemy podmieniać akumulatory, które będą się ładowały rotacyjnie w sprawnym aucie. On jednak odmówił pomocy i pojechał dalej. Zacząłem rozbierać instalację sam. Zobaczyłem, że jest urwany główny kabel doprowadzający prąd z alternatora. Bardzo trudno było go ponownie połączyć, gdyż normalnie stosuje się specjalną końcówkę. Rozplotłem ten kabel, połamałem plastik wkoło niego, zaplotłem z powrotem i owinąłem taśmą. Cała operacja zajęła ponad godzinę i wymagała niezwykłej precyzji. Byłem przekonany, że ta konstrukcja długo nie wytrzyma, jednak się udało. Zacząłem wyprzedzać wszystkie ciężarówki i pozostałych zawodników, którzy minęli nas podczas naprawy. W kurzu uderzyłem w kamień tak silnie, że aż pękła felga i urwałem przewód hamulcowy. Na szczęście mieliśmy zapasowy. Pomógł nam go wymienić Stephan Schott. Jesteśmy na mecie, mamy stratę, ale cały czas walczymy. Jacek Czachor (KTM 450): - Miałem kilka pomyłek nawigacyjnych. Raz nie udało mi się podjechać pod wydmę. Byłem zdziwiony. Dopiero gdy uświadomiłem sobie, że jadę mniejszym motocyklem, zacząłem inaczej atakować wzniesienia. Oceniałem ich kąt nachylenia i wybierałem optymalną trasę. Większość etapu jechałem sam, bądź w kurzu. Udało się dojechać do mety. Wszystko jest dobrze. Jeszcze jutrzejszy etap i czeka mnie kolejna wymiana silnika. Marek Dąbrowski (KTM 690): - Znam chyba wszystkich lekarzy w tym mieście. To jest pustynia, z którą wiążą się moje najgorsze przygody życiowe. Dzisiaj nie było łatwo. Pojechałem po śladach, zamiast ufać bezgranicznie książce drogowej. Kiedy zorientowałem się, że błądzę, nie zawróciłem, tylko chciałem skrócić trasę przez góry. Oczywiście przepaść, która była na trasie, ograniczyła mój zapał. Śmiesznie, bo jest grupa zawodników, którzy ślepo za mną jadą już od kilku etapów, chyba bardziej ufają mnie, niż sobie. Kiedy błądzę nie wyprzedzają, tylko czekają na moja decyzję. To miłe, gdyż oznacza, że mam jakąś markę w zakresie nawigowania.

Nasser al-Attiyah (Volkswagen Race Touareg 3):
- Na początku jechaliśmy naprawdę ostrożnie i Carlos bardzo szybko nas dogonił. Na ostatniej sekcji wydm cisnęliśmy na maksimum, bo tam mogliśmy zyskać czas nad Sainzem. Jestem zadowolony, że wygrałem odcinek. Był trudny, ponieważ przez cały czas otwierałem szlak, ale wydmy to mój ulubiony teren i naprawdę cisnąłem do limitu. Cieszę się, że objęliśmy prowadzenie w łącznej klasyfikacji. Teraz mogę kontrolować rajd.
Carlos Sainz (Volkswagen Race Touareg 3): - Sądzę, że to był nasz najgorszy dzień w Dakarze. Pod koniec dwa razy zakopaliśmy się na wydmach i za każdym razem musieliśmy wysiąść i odkopywać samochód. Czasem wszystko gra, a czasem nie jest tak dobrze. Musimy po prostu jechać dalej, musimy atakować. W tym rajdzie każdy etap jest długi i ciężki. Zobaczymy, co się jeszcze wydarzy. Oczywiście, straciłem trochę czasu, ale rajd jeszcze się nie zakończył. Pozostało kilka etapów.Stephane Peterhansel (BMW X3 CC): - Żeby nie zmieniać nam dobrego humoru, na początku przebiliśmy oponę, ale to było nic w porównaniu z następnymi wydarzeniami. Mieliśmy problem z blokiem silnika. Regularnie zatrzymywaliśmy się, żeby dolewać wody do chłodnicy. Na ostatnich 150 kilometrach straciliśmy półtorej godziny. Dzisiaj mieliśmy trzy przebicia, a zatem finiszowaliśmy bez zapasowego koła. Nie mamy już dżokera. Nasza strata nie liczy się w minutach, tylko w godzinach.

Marc Coma (KTM 450): - To był ciężki odcinek, bardzo długi, z dużą liczbą kilometrów i wydm. Jechaliśmy razem z Cyrilem i Chaleco (przydomek Francisco Lopeza - przyp. red.). Na zmianę otwieraliśmy szlak i utrzymywaliśmy bardzo szybkie tempo. Jestem zadowolony z dzisiejszego tempa. Po wczorajszym, skomplikowanym odcinku, ten był udany i w końcu wszystko było w porządku. Cieszę się, bo to był 500-kilometrowy odcinek. To piekielnie dużo.Cyril Despres (KTM 450): - To wcale nie był zły dzień. Trochę pojeździliśmy - 508 kilometrów. Nie było łatwo otwierać drogę, więc inni mnie dogonili. Jechaliśmy razem z Chaleco i było wspaniale. Dzisiaj chodziło o to, żeby utrzymać się tuż za mną korzystając z moich śladów. On za bardzo nie ryzykował, ale to się zdarza. Nic nie mogłem na to poradzić. Resztę zostawiliśmy za sobą o kilometry. Chaleco prowadził na wszystkich szybkich partiach, a ja robiłem to na wydmach. W końcu miałem satysfakcję, bo ich wyprzedziłem i jako pierwszy przejechałem metę. Nie jest to dużo, ale po takim dniu to zawsze jakaś satysfakcja. Problem z nawigacją jest podobny, jak w kolarstwie. Inni przyklejają się do twojego tylnego koła, jak pijawki. W rajdach terenowych też to się zdarza, ale to część gry.

Francisco Lopez (Aprilia RXV 450): - To był długi odcinek, bardzo długi ze skomplikowaną nawigacją. Na niektórych sektorach otwierałem stawkę, w innych miejscach prowadził Cyril - i dobrze jechaliśmy aż do końca. Dzień okazał się udany. Wszystko grało. Trudno wygrać taki odcinek, o długości 508 kilometrów. Pojechałem jednak szybko i trzymałem tempo wiedząc, że w wynikach będzie dobrze.



Dodaj komentarz

Nick
Treść
Wpisz kod
z obrazka
Aby komentować pod zarezerowanym, stałym nickiem, bez potrzeby
logowania się za każdym wejściem, musisz się zarejestrować lub zalogować.

Zaloguj się

Login Hasło
0

Komentarze do:

Rajd Dakar 2011, dzień 10: Wyznania zawodników